Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca.
Trochę
czasu minęło od mojego powrotu z Wołynia. Taśma
pamięci przewija się jednak bez końca...
Kisielin.
Można odnieść wrażenie, że czas się tutaj zatrzymał. Sceneria jak z baśni: bagnista
polana przecięta strumieniem, nad którym osiadł człowiek. Kiedyś było tu spore
miasteczko z reprezentacyjnym rynkiem, cerkwią, kościołem katolickim, pałacem, szkołą,
remizą strażacką. Teraz to niewielka osada. W miejscu, gdzie był rynek i
żydowskie domy, jest pole. Po szkole, pałacu, remizie nie ma śladu. Rysunek
dawniejszych ulic można odczytać z układu zachowanych chałup - teraz,
przechodząc między domami, tonie się w błocie. W centralnej części stoi niewielka
cerkiew prawosławna. Służy ona obecnym mieszkańcom Kisielina. Ten sielankowy
obrazek ma jednak rysę. W panoramie wsi od pozostałej zabudowy wyraźnie odcina
się sylweta dawniejszego kościoła katolickiego. Teraz to tylko ruina: resztki
ścian, zapadnięte sklepienia i dach. Obok - osmolone pozostałości plebanii. Te mury nie
dają zapomnieć o tragicznej historii Kisielina.
Odwiedziny
"obcych" są dla mieszkańców wsi wydarzeniem. Zaledwie kilka minut po
zaparkowaniu samochodu zostaliśmy dokładnie wypytani o cel naszej wizyty. Sam
wójt, powiadomiony o przyjeździe dwójki Polaków z aparatem fotograficznym i
kamerą, podjechał motocyklem, żeby wybadać sytuację. Dopiero przekonawszy się,
że nie mamy złych intencji i nie kierują nami żadne zawistne pobudki pozwolił
nam rozejrzeć się po okolicy.
Wpierw
odwiedziliśmy ruiny kościoła. Stając przed ogołoconą fasadą podświadomie czuje się
tu niepokój. Onieśmielające wrażenie potęguje absolutna cisza. Okrutna
zbrodnia, której dokonano tu w lipcu 1943 r., nie daje się zatrzeć pięknem krajobrazu. W tych murach i ziemi dramatyczny los pozostawił swój ślad.
W
zwiedzaniu Kisielina pomagała nam książka Włodzimierza Dębskiego. Dość dokładny plan
miejscowości pozwolił nam odnaleźć dom rodziny Kołków, u których wynajmowali
pokój moi pradziadkowie. Dotarliśmy tu do jednaj ze starszych mieszkanek
Kisielina - niemal równolatki mojej babci. Od niej dowiedzieliśmy
się, że chata, która stoi tu dzisiaj, nie jest tą samą, w której mieszkali Kołkowie.
Staruszka chodziła do tej samej szkoły, co moja babcia. Przed wojną uczyła się
w niej po polsku - nie mieliśmy więc problemy, by się zrozumieć.
Kisielin. Fot. Maciej Witaszek.
Kisielinianie
byli wobec nas bardzo przychylnie nastawieni. Nie spotkaliśmy się z
najmniejszym choćby przejawem niechęci czy wrogości. Lekka rezerwa, która
pojawiała się w rozmowach, zapewne wynikała z obawy o nasze podejście do
Ukraińców i rzezi, która miała tu miejsce. W bezpośrednim kontakcie pomijali kwestie, które mogły nas różnić.
Oglądając dokument o Kisielinie Było sobie miasteczko, wyraźnie widać, jak różni jesteśmy, Polacy i Ukraińcy, w ocenach faktów. Jedną z postaci pojawiających się w filmie jest wspomniany wójt - którego zdanie na temat działalności UPA i mordu w kościele nie jest jednoznaczne. W podobnym tonie wypowiadają się młodzi mieszkańcy. Ich zdaniem wina rozkłada się równomiernie między oba narody - w końcu Ukraińcy też ucierpieli.
Oglądając dokument o Kisielinie Było sobie miasteczko, wyraźnie widać, jak różni jesteśmy, Polacy i Ukraińcy, w ocenach faktów. Jedną z postaci pojawiających się w filmie jest wspomniany wójt - którego zdanie na temat działalności UPA i mordu w kościele nie jest jednoznaczne. W podobnym tonie wypowiadają się młodzi mieszkańcy. Ich zdaniem wina rozkłada się równomiernie między oba narody - w końcu Ukraińcy też ucierpieli.
Nie
bez znaczenia pozostaje fakt upamiętnienia - w formie tablicy, ustawionej obok
zrujnowanego kościoła - ofiar kisielińskiej zbrodni. Mimo że dyplomatyczny napis na niej jest wyrazem kompromisu i nie wskazuje wprost na sprawców,
to jego umieszczenie w tym miejscu trzeba uznać za duży sukces Polaków. Długa lista
polskich nazwisk jest porażająca.
Moja
babcia mieszkała w Kisielinie w okresie międzywojennym. Zapamiętała go więc
dobrze - jako miasteczko niejednorodne, konglomerat różnych religii i kultur. Te
pozytywne obrazy z jej wspomnień staraliśmy się przywoływać, będąc w
Kisielinie i rozmawiając z jego mieszkańcami. Jeszcze długa droga przed obydwoma
narodami - zarówno polskim, jak i ukraińskim - do wypracowania jednej oceny
naszej wspólnej historii. Nie wiem, czy ten cel w ogóle kiedykolwiek uda się nam osiągnąć...
Kisielin. Panorama. Fot. Maciej Witaszek.
Spokój tutaj jak nigdzie
OdpowiedzUsuńMagiczne miejsce.
Usuń